Przyzwolenie na agresję
Doniesienia o kolejnych atakach na cudzoziemców w Polsce budzą duże oburzenie. I słusznie, bo każdy atak na człowieka na takie zasługuje. Jeśli w tle pojawia się kwestia narodowości, w kraju takim jak nasz, z tragiczną, wojenną historią, jest to szczególnie bolesne. Mam nadzieję, że sprawcy poniosą zasłużoną karę. Nie oznacza to jednak, że Polacy stali się rasistami. Są wśród nas bandyci, jak w każdym innym kraju, którzy atakują „innych”. Ze względu na narodowość, kolor skóry, wyznanie, orientację seksualną albo z jakiegokolwiek innego powodu – choćby dlatego, że ktoś jest z innego miasta lub nawet dzielnicy. W ubiegłym tygodniu podczas meczu bandyci zaatakowali w Warszawie na stadionie Legii przyjezdnych z Dortmundu. Podkreślam – bandyci – bo uważam, że nazywanie ich nawet kibolami uwłacza kibicom Legii i każdej innej drużyny.
Kilka dni wcześniej głośnym echem odbił się atak na polskiego zresztą profesora w stołecznym tramwaju, ponieważ ten rozmawiał w języku niemieckim. Czy można mówić o antyniemieckiej fobii? Cóż, kibice z Wielkiej Brytanii czy nawet jak najbardziej polskiego Lubina również musieliby mieć się na baczności przed bandytami w kominiarkach. Problemem, z którym powinniśmy się zmierzyć, jest przyzwolenie na agresję. Na piłkarskich stadionach notorycznie sypią się wyzwiska, debata publiczna pełna jest inwektyw i insynuacji. Jakby konflikt stawał się celem samym w sobie, a w każdym razie wygodnym narzędziem do realizacji różnych celów. Znamienne, że w ubiegłym tygodniu doszło również do bójki w Sejmie z udziałem przedstawiciela Fundacji Dobrego Pasterza i członka biura prasowego PiS. Może już wystarczy? g