Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Agencja Wydawniczo Reklamowa WPROST Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-305) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Łączy nas nie tylko piłka

JACEK POCHŁOPIEŃ, redaktor naczelny

To jeden z tych punktów na mapie, które dla większości ludzi, jeśli tam nie trafią, pozostają nieznane. Santoczno jest niewielką wsią, oddaloną o niecałe 20 km od Gorzowa Wielkopolskiego. Liczy sobie nieco ponad 200 mieszkańców. W wakacje ta liczba znacznie się powiększa, ja także dołączyłem do grona letników. Równe chodniki, minipark – nie przypadkiem Santoczno zostało uznane za najpiękniejszą wieś województwa lubuskiego w 2017 r. Ale jest coś, co czyni to miejsce wyjątkowym. Kiedyś ta spokojna wieś miała inny charakter. Santoczno powstało pod koniec XVIII w. przy okazji budowy niewielkiej huty żelaza, z domami, szkołą, browarem, gorzelnią, krótko mówiąc, wszystkim, co do życia było potrzebne. Ale projektanci osady zapomnieli o kościele. Gdy sobie przypomnieli, mogli już tylko dostosować do celów sakralnych jeden z magazynów. Obok kościoła powstała wieża. Dzisiaj po przemyśle nie ma śladu, za to z tej właśnie wieży dzwony obwieszczają pełne godziny oraz kwadranse.

Co jakiś czas do bicia dzwonów dochodzą kuranty. Na dwie melodie czekałem szczególnie. O godzinie 18 rozbrzmiewał popularny maryjny utwór „Zapada zmrok”, znany też jako „Panience na dobranoc” (wykonanie księdza Pawła Szerlowskiego ma blisko 3,5 mln odsłon na YouTubie), o 22 odtwarzana była „Cisza”. Gdy upał już zelżał, a na dworze oszałamiały aromaty lasu, w całej okolicy rozlegał się głos trąbki, pieczętujący zakończenie dnia. Przyjezdni i miejscowi, ateiści i wierzący, wyborcy Platformy i PiS zasypiali w rytm tej samej melodii skomponowanej przez Włocha Niniego Rosso. W otoczonej lasami osadzie unosił się duch wspólnoty. Łączy nas piłka, jak przekonaliśmy się kolejny raz, gdy na mundialu grała (nie grała?) nasza reprezentacja. To hasło Polskiego Związku Piłki Nożnej zyskało nieoczekiwane znaczenie w sytuacji, gdy inne sprawy zdecydowanie nas dzielą. Niełatwo znaleźć wspólny narodowy mianownik, nie jest nim nawet stosunek do wielu ważnych wydarzeń historycznych. Wakacje nie przyniosły uspokojenia nastrojów. W ostatnim tygodniu najlepiej było to widać przy sporze o Sąd Najwyższy, pisałem o tej sprawie w poprzednim wydaniu. Myślę jednak, że – nie ujmując szczerym narodowo-futbolowym uniesieniom – n a szczęście jest coś jeszcze, co nas łączy. Mam na myśli nasze małe ojczyzny (małe – może więc dlatego w Warszawie mamy nieomal kalkę wielkiej polityki?). We wsiach, gminach i miastach znajduje to swoje odzwierciedlenie w lokalnym patriotyzmie oraz w wynikach wyborów samorządowych.

Wbrew pozorom nie wygrywają ich partie polityczne. Polacy głosują przede wszystkim na bezpartyjnych samorządowców, którzy potrafią zdobywać 50, 60, a nawet 70 proc. poparcia w pierwszej turze wyborów. Wielka polityka z trudem przenika na szczebel lokalny. I bardzo dobrze. Nie dogadamy się szybko co do spraw krajowych. Jeśli dożyliśmy czasów, gdy w Polsce trwa zaciekły spór o to, kto jest, a kto nie jest sędzią Sądu Najwyższego, to znaczy, że nasze państwo jest pogrążone w kryzysie. Dbajmy zatem szczególnie o małe ojczyzny, miasta, gminy, osiedla. Budujmy, pielęgnujmy oraz rozwijajmy wspólnoty. Wzmacniajmy społeczeństwo obywatelskie z dala od świata polityki i coraz więcej problemów rozwiązujmy wspólnie. Politolog Rafał Chwedoruk w interesującym wywiadzie opublikowanym niedawno na Wprost.pl (można przeczytać na naszej stronie) w kontekście dużej polityki mówił m.in., że partie o niczym innym nie marzą niż o tym, aby powstawały małe wspólnoty, skupione na jednym celu, bo z czasem staną się tylko satelitami wielkich podmiotów, uprawiających realną politykę. Sądzę jednak, że z aktywnością na szczeblu lokalnym jest inaczej. To sposób na naukę demokracji, a także kreowanie i wzmacnianie liderów mogących ożywić zabetonowaną scenę polityczną. Może dzięki temu z czasem wiele się nauczymy i wyjdziemy na prostą. g

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań