Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Agencja Wydawniczo Reklamowa WPROST Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-305) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Łatwo jest o Polsce mówić

JACEK POCHŁOPIEŃ, redaktor naczelny

W sztuce negocjacji znane jest takie narzędzie jak budowa złotego mostu. Chodzi o to, aby stworzyć drugiej stronie możliwość pójścia w pożądanym przez nas kierunku. Nie stawiać w sytuacji bez wyjścia, ale angażować w tworzenie rozwiązania i w razie potrzeby pozwolić wyjść z twarzą. Inaczej rozmowy mogą utknąć w miejscu. W Polsce narasta agresja, ostatnio wobec Niemców. Czuć ją, przenika na ulicę z wypowiedzi niektórych polityków i dziennikarzy. Słowa, słowa, słowa… „Łatwo jest mówić o Polsce, trudniej dla niej pracować, jeszcze trudniej umrzeć, a najtrudniej cierpieć” – wyrył jeden z więźniów na ścianach katowni gestapo w alei Szucha w Warszawie. Cóż, nieustająco potrzebujemy chętnych i zdolnych do tego, aby zakasać rękawy i budować siłę naszego kraju, jego pozycję w Europie i na świecie, podnosić poziom życia Polaków. Reparacje wojenne… Tych, którzy o tym mówią, proszę o receptę na skuteczne działania. W wymiarze moralnym – i pisałem to wielokrotnie, zanim temat stał się modny – traktuję fundusze unijne nie jako jałmużnę, ale właśnie jako formę zadośćuczynienia, choć nie rekompensują nam one strat poniesionych w ostatniej wojnie. Gdyby Niemcy i Rosjanie nie zrujnowali naszego kraju i nie wymordowali inteligencji, a ci ostatni dodatkowo nie niewolili nas przez 45 lat, żadne fundusze nie byłyby nam potrzebne. Bylibyśmy bogaci. O wojnie i jej skutkach trzeba przypominać, aby było jasne, że Polska jest biedniejsza od Zachodu dlatego, że dwa mocarstwa nas złupiły, a sojusznicy porzucili. Jednak ostatnie wypowiedzi w tej sprawie brzmią tak, jakby wojna skończyła się kilka, a nie ponad 70 lat temu. Co z listem biskupów polskich do niemieckich, sprzed ponad 50 lat, w którym pisali: „Udzielamy przebaczenia i prosimy o nie”? Podpisali się pod nim m.in. kardynał Stefan Wyszyński i Karol Wojtyła. Co z mszą pojednania w Krzyżowej 28 lat temu z udziałem Tadeusza Mazowieckiego i Helmuta Kohla? Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: jaki etap stosunków z Niemcami chcemy otworzyć teraz, gdy po latach wiążą nas tak bliskie relacje gospodarcze?

1 sierpnia ambasador Niemiec w Polsce zdobył się na ważny gest. Flagi przed ambasadą, niemiecka i unijna, zostały opuszczone do połowy masztu, a on sam napisał na Twitterze: „Dziś upamiętniamy ofiary niemieckich zbrodni”. Niemieckich, nie nazistowskich. Co ma ambasador usłyszeć w odpowiedzi? „Jesteś potomkiem morderców”? Jak zamierzamy z Niemcami dyskutować? „Proponujemy…” – „Jesteście potomkami morderców”. „A może…” – „Jesteście potomkami morderców”. „Pogramy w piłkę?” – „Jesteście potomkami morderców”. Czy to będzie skuteczny dialog? Sztuką jest działać tak, aby przekonywać do swoich racji. Bynajmniej nie namawiam do rezygnowania z krzewienia prawdy, wypierania się polskości. Łatwo jest o Polsce mówić, trudniej robić to tak, by inni słuchali. Uwstecznienie w naszych relacjach z Niemcami jest w jakimś stopniu uzasadnione. Nasi sąsiedzi chętnie lukrowali historię i znajdowali w tym sojuszników nad Wisłą – dość przypomnieć niesławne wystąpienie prezydenta Bronisława Komorowskiego zestawiającego w Berlinie zamach na Hitlera nazisty Stauffenberga z Powstaniem Warszawskim. Nasi sąsiedzi bez wielkiego sentymentu realizowali też swoje interesy w Unii Europejskiej. Ubolewam, że część polskich elit tak chętnie powtarzała u progu XXI w., że jesteśmy jedną wielką europejską rodziną (osobiście nie lubię utożsamiania Unii z Europą), kochamy się i nie ma sensu mówić o interesach narodowych. Jest sens. Widać to najlepiej w przypadku polityki energetycznej, gdy Polska, uzależniona od dostaw z Rosji, musi przypominać na forum Unii o naszych żywotnych interesach i o tym, że tworzymy wspólnotę. Skandalem jest działanie ZDF, niemieckiej telewizji publicznej, która nie chce przeprosić za „polskie obozy śmierci”. Nie można tego zostawić, ale trzeba działać tak, aby nie zrażać do siebie wszystkich Niemców. Rysowanie świata wyłącznie czarno-białego to oszukiwanie Polaków. Są źli sędziowie, zaczynamy wojnę z sędziami. Są źli samorządowcy, zaczynamy wojnę z samorządami. Są źli Niemcy, zaczynamy wojnę z Niemcami.

Czy trzeba nas pchać w stronę kolejnych wojen? Czy ministrowie, posłowie i inni urzędnicy pobierający pensje z naszych podatków nie mogą zamiast tego po prostu skutecznie załatwiać problemów? Choćby i reformować wymiar sprawiedliwości. Czy my, do cholery, musimy cały czas żyć w stanie wojny? Czy Polacy nie mogą trochę odetchnąć? Łatwo jest o Polsce mówić, trudniej skutecznie walczyć o naszą rację stanu i sprawnie przeprowadzać reformy. Teraz sytuacja jest następująca: mamy napięcia w relacjach z Niemcami. Stosunki z Rosją są złe, czemu akurat trudno się dziwić, napadła na innego naszego sąsiada. Tyle że relacje z Ukrainą się pogarszają. Z kolei w ubiegłym tygodniu zastępca ambasadora Polski (obecnie najwyższy rangą) został wezwany do MSZ Litwy na dywanik w związku z pomysłem, aby na polskich paszportach pojawił się motyw Ostrej Bramy z Wilna. Z Białorusią było nawet miło, ale się okazało, że Łukaszenka to dyktator. Zostały jeszcze Czechy i Słowacja. Drugim biegunem postawy, którą ilustrowało „Wstyd Polsko, wstyd” Tomasza Lisa, redaktora naczelnego „Newsweeka”, gdy nie chcieliśmy dwa lata temu pod dyktando przyjmować uchodźców, jest wyciąganie karabinu, gdy nie ma do kogo strzelać. Łatwo jest o Polsce mówić, trudniej dbać o jej pozycję w taki sposób, aby nie skłócać się z całym światem. O relacjach z Niemcami myślę zawsze, ile razy odwiedzam pewne szczególne miejsce.

Nie jestem pewien, czy nie jest jedyne w Europie, a może nawet na świecie, zważywszy na słowa, które wyryto w kamieniu. „Za ich niewinnie przelaną krew, za ich młode życie, za nasze krwawe łzy i nieludzki ból to zbrodnicze plemię w setne pokolenia niech będzie przeklęte”. I dalej: „Śnijcie Drogie Dzieci słodki sen o Polsce, którą tak gorąco kochaliście”. Znam te słowa od lat, ale i tak trudno mi opanować emocje, gdy o nich myślę. Ich autorami są rodzice, zrozpaczeni po utracie synów, członków ruchu oporu, zabitych przez Niemców 18 czerwca 1943 r.: ogrodnika, nauczyciela – oficera kawalerii i adwokata. Zawsze, gdy jestem na cmentarzu w Tarnowie, specjalnie przechodzę obok grobowca rodziny Boruchów i myślę o tamtych wydarzeniach, o ich uczestnikach oraz o współczesnych Niemcach, sąsiadach i o naszej wspólnej przyszłości. Właśnie. Przyszłości… Historia jest i musi być obecna w naszym życiu. Narody, które nie znają swoich losów, są skazane na ich powtarzanie. Ale trzeba budować nowoczesną Polskę, pielęgnować w niej wspólnotę, krzewić ducha współpracy, układać relacje z sąsiadami. Łatwo jest o Polsce mówić, trudniej dokonywać wyborów… Myślę o czerwcowej nocy wiele lat temu, o 18-letnim Jurku, 29-letnim Michale, 33-letnim Stanisławie i o tym, co dalej? Nie wiem, jaką wy znajdziecie odpowiedź, drodzy Czytelnicy, ale warto poświęcić chwilę na zastanowienie się nad historią i przyszłością. g

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań