Gdy zawodzi nas państwo
JACEK POCHŁOPIEŃ
redaktor naczelny
Ta historia wydarzyła się 18 lutego w jednym ze średniej wielkości polskich miast. 22-latka poczuła się źle, początkowo zanosiło się na standardową infekcję. Wieczorem stan dziewczyny się pogorszył, nie mogła jeść, pić, miała ponad 39 stopni gorączki. Rodzice zdecydowali się wezwać pogotowie. Jak mi opowiadali, okazało się to niełatwe, pomogło dopiero wzburzenie ojca, wręcz krzyk. Po przyjeździe lekarka zdiagnozowała prawdopodobną infekcję gardła i przepisała antybiotyk. Ojciec od razu w nocy pojechał go kupić. Tabletka jednak nie pomogła, a objawy się nasiliły. Przerażeni rodzice nad ranem zawieźli córkę do szpitala. Do konsultacji wezwano m.in. neurologa, który – podobnie jak lekarka z karetki – nie dostrzegł nic gorszego od anginy i zaproponował odesłanie dziewczyny do domu. Na szczęście był w szpitalu lekarz, który znał pacjentkę. To, co zobaczył, mocno go zaniepokoiło, dlatego zażądał dodatkowych badań. Diagnoza była piorunująca: zapalenie opon mózgowych. Śmiertelnie groźna choroba. Dziewczyna natychmiast została przewieziona na oddział zakaźny do innego, odległego o 20 km szpitala. Teraz zdrowieje, gdyby jednak nie szczęśliwy zbieg okoliczności, mogło być różnie. Myśląc o tym zdarzeniu, nie przyjmuję do wiadomości „obiektywnych problemów” służby zdrowia. Po to wielu pobiera pensje, aby los chorego nie zależał od szczęścia, lecz od sprawnie działającego systemu. Ludzie zwrócili się po pomoc, a państwo, które wzięło na siebie jej organizację, ich zawiodło. Błędów nie da się całkowicie wyeliminować. Ale zbyt często okazuje się, że w Polsce trzeba mieć zdrowie, żeby się leczyć. W tym wydaniu „Wprost” nasi dziennikarze wzięli w krzyżowy ogień pytań ministra Konstantego Radziwiłła. Co ze zmianami na lepsze?
*** Szerokim echem odbił się nasz ubiegłotygodniowy tekst o przedsięwzięciach biznesowych ojca Tadeusza Rydzyka. Niektórzy zarzucali
nam atak, również sam redemptorysta. Problem w tym, że przypisuje się nam coś, czego nie zrobiliśmy. Nie napisaliśmy bowiem, że ojciec Rydzyk jest człowiekiem bogatym, dodatkowo tak brzmiał ostatni akapit tekstu: „Jedno wszakże trzeba przyznać – nie jest tak, że to, co o. Rydzyk zarobi poprzez prowadzone przez niego spółki czy fundacje, wpycha sobie do własnej kieszeni. Redemptorysta żyje bowiem skromnie. Mieszka niezmiennie w klasztornej celi w domu zakonnym na ulicy św. Józefa w Toruniu. Skromnie się ubiera, skromnie odżywia. Nie ma żadnego maybacha ani helikoptera, o czym pisały kiedyś złośliwie media. Wszystko, co uzbiera od wiernych, idzie na jego dzieła”. Owszem, pisaliśmy, że majątek, którym zarządza ojciec Rydzyk, plasowałby go na 83. miejscu listy najbogatszych Polaków. Chodziło o unaocznienie rosnącej skali przedsięwzięć, z jakimi jest związany, a do Listy 100 nawiązujemy prawie w każdym numerze. Sprawa jest prosta: ponieważ zakonnik jest zaangażowany w projekty biznesowe, to „Wprost” na stronach poświęconych biznesowi o nich pisze. Szymon Krawiec przygotował rzetelny tekst, wchodząc w szczegóły przedsięwzięć ojca Rydzyka. Data publikacji była związana z premierą „Zerwanego kłosa”. Nawiasem mówiąc, osobiście cieszę się z wyboru takiego tematu filmu. Z historią w nim opowiedzianą zetknąłem się w 1987 r. na mszy odprawianej przez Jana Pawła II w Tarnowie, podczas której Karolina Kózkówna, ofiara rosyjskiego żołnierza, została ogłoszona błogosławioną. Jako nastolatek pomyślałem, że zapamiętam jej historię, bo pewnie pozostanie szerzej nieznana. I oto 30 lat później nieoczekiwanie powróciła. Recenzenci nie mają najlepszego zdania o filmie, za którym stoją studenci oraz absolwenci Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Szkoda, bo być może potencjał tematu nie został w pełni wykorzystany. Ale trzymam kciuki za młodzież, podobnie jak za wszystkich twórców, którzy chcą iść swoimi ścieżkami. I wszystkich przestrzegam przed pochopnymi sądami. g