Inline HTML

Wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez firmę Agencja Wydawniczo Reklamowa WPROST Sp. z o.o. z siedzibą w Warszawie (02-305) przy Al. Jerozolimskich 179 oraz podmioty współpracujące, w tym należące do Grupy Kapitałowej Platformy Mediowej Point Group SA, zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29.08.1997 roku o Ochronie Danych Osobowych (Dz. Ustaw nr 133 poz.883) w celu realizacji usług oraz w celach marketingowych. Oświadczam, że jestem świadom, iż przysługuje mi prawo wglądu do moich danych osobowych oraz możliwość ich poprawiania i usuwania.

Bezkarność czy bezsilność?

Michał Kobosko

Mówiąc wprost, sprawa robi się bardzo poważna. Sprawa syna premiera RP, współpracującego z grupą prywatnych spółek, o których można by powiedzieć wszystko – poza tym, że są przejrzyste i wiarygodne. Michał Tusk był doradcą portu lotniczego, w którym państwo ma udziały i który de facto jest przez nie kontrolowany – i jednocześnie doradcą linii lotniczej, która z tym lotniskiem robiła interesy. I to w dodatku takiej linii, która uparła się, kosztem horrendalnych strat, uprzykrzyć życie Polskim Liniom Lotniczym LOT – czyli firmie kontrolowanej i wspomaganej przez rząd premiera Tuska.

To nie jest sympatyczna ani miła historia. Wielu wolałoby ją zamknąć i wyciszyć. Taki ton panował w ostatnich dniach także w większości mediów. Widzieliśmy próby, by wpadkę młodego Tuska traktować jako mało istotny odprysk kuli śnieżnej pt. „afera Amber Gold”. I jako wybryk niedoświadczonego, młodego człowieka, który chciał pokazać wpływowemu ojcu, że potrafi sobie radzić sam. Ot, kolejny konflikt rodzinny, trochę jak z tragedii szekspirowskiej. Znany ojciec, skoncentrowany na utrzymaniu władzy, i syn, który domaga się uznania swojej pozycji i niezależności. Za wszelką cenę chce udowodnić, że choć z premierowskiej rodziny, sam umie zawalczyć o sukces i utrzymać rodzinę. To też prawda o historii Michała Tuska. Ale nie cała.

Przebieg zdarzeń pokazuje bowiem słabość państwa w wielu obszarach. Słabość polityków, aparatu urzędniczego, nieporadność służb, także niestety słabość mediów. Żeby wyjaśnić, co mam na myśli, trzeba cofnąć się do wydarzeń poprzedniego weekendu. Do części dziennikarzy zaczęły wówczas docierać najróżniejsze rewelacje dotyczące grupy Amber Gold. A to, że swoje pieniądze zainwestowali w „złoto” politycy znani z pierwszych stron gazet (pytaliśmy – zaprzeczali). A to, że syn premiera był doradcą OLT, itd. Kiedy dziennikarz „Wprost” Sylwester Latkowski zadzwonił do Michała Tuska, usłyszał potwierdzenie. Syn premiera w półgodzinnej rozmowie opowiedział o tym, co, kiedy i jak robił dla OLT. Po czym, najwyraźniej zaniepokojony rozwojem wypadków, sprokurował kilka godzin później wywiad, którego udzielił swoim kolegom z trójmiejskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Wywiad miał zdetonować parę niewygodnych informacji i zamknąć sprawę. „Grubymi nićmi szyta ustawka” – ocenił go jeden z politologów, a dziennikarze głowili się, kto z kancelarii premiera zadbał o kształt publikacji. Nas bardziej zaintrygowało, czy Michał Tusk mówił prawdę. Rozpoczęliśmy dziennikarskie śledztwo.

Pomimo wyraźnego zakazu od premiera, który nie był szczęśliwy z powodu publikacji w „GW” (podobno był nią nawet zaskoczony), Michał Tusk spotkał się w Gdańsku z Sylwestrem Latkowskim i Michałem Majewskim. W dwóch długich rozmowach opowiedział fakt po fakcie historię swojej współpracy z OLT, ujawnił zapisy korespondencji e-mailowej, którą prowadził jako „Józef Bąk”. Okazało się, że prawda wygląda nieco inaczej niż w „ekskluzywnym wywiadzie dla »Gazety«”. W rozmowach z dziennikarzami „Wprost” Michał Tusk, którego nie prowokowaliśmy do politycznych zwierzeń, wyraźnie dystansował się do działań swojego ojca. Nie krył krytycyzmu wobec tego, jak funkcjonuje najbliższe otoczenie premiera i rządowa administracja.

To niepokojąca sytuacja. Coraz bardziej. W dobrze funkcjonującym państwie taka historia jak Michała Tuska nie miałaby miejsca. Służby odpowiedzialne za ochronę państwa nie pozwoliłyby na to, by syn premiera związał się z firmą o – mówiąc oględnie – niejasnej proweniencji. A gdyby taka współpraca ruszyła, doprowadziłyby do jej szybkiego zerwania. Nie wydarzyło się nic. Z relacji Michała Tuska wynika, że sam premier też nie był zanadto zainteresowany tym, co robi jego syn.

Przyzwyczailiśmy się do nadgorliwości i wścibstwa służb chroniących rząd przed kompromitacją. Można było zakładać w ciemno, że po ujawnieniu całej sprawy tradycyjnie zostanie wprowadzony ścisły parasol ochronny nad synem premiera, żeby nie mógł rozmawiać z dziennikarzami, odpowiadać na ich coraz trudniejsze pytania, plątać w zeznaniach. Żeby nikomu nie pokazywał zawartości swojej prywatnej skrzynki e-mailowej. Z kolei otoczenie premiera – właśnie tego, atakowanego za przerost PR nad realną robotą – profesjonalnie zadbałoby o to, by w mediach pokazywały się wyłącznie kontrolowane informacje o Michale Tusku. Jeśli wywiad, to odgórnie zatwierdzony. Jeśli „newsy”, to wpuszczane umiejętnie i we właściwym czasie. Nawet to się nie wydarzyło.

A może władza w naszym kraju już cierpi na znaną chorobę – poczucie bezkarności. Może to już objaw kliniczny lekceważenia elementarnych zasad. Bo jakoś trudno uwierzyć, że przypadek Michała Tuska to tylko i wyłącznie wynik zwykłej niefrasobliwości ambitnego i pozostawionego samemu sobie syna premiera.

Zdajemy sobie sprawę, że nasz tekst to woda na młyn opozycji. „A nie mówiliśmy?" – zapyta jeden z drugim – i zwoła triumfalną konferencję prasową. Z góry im odpowiadamy: nie zrobiliście nic, by zmienić stan rzeczy. Takie fakty jak uruchomienie CBA jako policji stricte politycznej były kontrskuteczne, przyniosły wam ciąg wyborczych klęsk. Nie jesteście w niczym lepsi ani skuteczniejsi. Dwa razy się zastanówcie, zanim wypniecie pierś do orderów.

A premier Tusk? Premier ma o czym myśleć.

Spis treści

Spis treści schowaj

Pobierz wersję PDF

Ostatnie wydania

Zobacz archiwum wydań